

AllNutrition Creamy Toffee (sos zero kalorii)
Zapewne nie kojarzycie, ale ponad rok temu dodałam recenzję popularnego Dobrego Syropu popularnej firmy WK o smaku krówki. Dziś coś bardzo podobnego, czyli znów sos zero kalorii, ale tym razem AllNutrition Creamy Toffee. Choć skoro toffi, to nawet smaki są dość zbliżone. I wcale mnie to nie cieszy, bo ja to się tych sosów zero serio boję. Póki co mam z nimi same niemiłe doświadczenia i już wiem (no musiałam go przecież wypróbować w różnych kombinacjach), że ten produkt nie stanie się żadnym wyjątkiem. Taki mały spoiler.
Dostępność i cena
Wciąż nie mam stu procentowej pewności (jeśli ktoś z Was ma, bardzo bardzo proszę o wiadomość), ale tak na 99% AllNutrition to po prostu SFD. Idąc tym tropem, sos Creamy Toffee można kupić w punktach SFD – stacjonarnie albo online. Problem tylko taki, że na stronie SFD jest teraz info, że te sosy są niedostępne i podobnie to wygląda w innych internetowych sklepach, w których też wcześniej były, ale można przypuszczać, że to tylko chwilowe i niedługo wrócą. Mi tam zresztą nie zależy…
AllNutrition Creamy Toffee dostałam w gratisie do zestawu z białkiem, którego aktualnie nie ma na stronie, tak więc niestety nie podlinkuję. Ale właśnie stąd ta recenzja. Sama z siebie na pewno nie wyłożyłabym na niego złotówki, bo – jak już mówiłam we wstępie – na tego typu sosach zdążyłam się już mocno przejechać i nie wierzę, by którykolwiek z tych zupełnie bez kalorii mógł być choć trochę smaczny. Albo przynajmniej zjadliwy. Wracając do tematu, standardowa cena to: 18,99 zł za 500 ml, po promocji 14,99 zł za 500 ml. Patrzcie raczej na tę drugą kwotę, bo już ktoś potwierdził moje przypuszczenia na Instagramie, że SFD specjalnie daje takie „niby promki”, które w rzeczywistości obowiązują zawsze.
Skład
O wartościach odżywczych mówić nie muszę, bo praktycznie ich nie ma – logiczne. A skład niemalże taki sam jak w sosie WK. 8 różnych substancji. Wtedy tego nie robiłam, ale teraz pokrótce omówię każdą z nich. To lecimy.
W AllNutrition Creamy Toffee występują:
• guma ksantanowa i guma celulozowa (substancje zagęszczające) – dwa rodzaje błonnika. Ogólnie rzecz biorąc nieszkodliwe, choć u niektórych osób, zwłaszcza przy wyższym spożyciu, będą doprowadzać do pewnych skutków ubocznych, głównie związanych z układem pokarmowym. Nie ma jednak co się bać. Działanie takie samo jak w przypadku każdego innego błonnika.
• karmel amoniakalny (barwnik) – w badaniach przeprowadzonych na szczurach, którym podawano bardzo duże dawki tego związku, stwierdzono jego działanie kancerogenne, w innych z kolei wykazano, że może powodować nadpobudliwość i osłabiać układ odpornościowy. Wciąż jednak nie stwierdzono jednoznacznie, czy jest szkodliwy czy nie. Niewielkie dawki raczej będą ok. A hipokryzją byłoby odrzucanie sosu AllNutrition z powodu karmelu, który występuje dosłownie wszędzie (pieczywie, czekoladach, polewach, deserach itp.).
• dwutlenek tytanu (barwnik) – występuje i w żywności, i w kosmetykach oraz lekach. Ma działanie wybielające i rozświetlające. W Unii Europejskiej uznany za bezpieczny, jednak wciąż wzbudza spore kontrowersje, które nie biorą się z niczego. W jednym badaniu udowodniono, że dwutlenek tytanu niekorzystnie zmienia mikroflorę jelitową. Jest to równoznaczne z tym, że może przyczynić się do powstania różnych chorób układu pokarmowego oraz nowotworów jelita. Może też pogłębiać stany chorobowe u osób, które już zmagają się z podobnymi problemami (np. Chorobą Leśniowskiego-Crohna).
• sorbinian potasu (konserwant) – najbardziej w porządku spośród wszystkich konserwantów. Jak wszystko może wywoływać jakieś skutki uboczne, ale jest względnie nieszkodliwy.
• benzoesan sodu (konserwant) – niefajny związek, o którym pisałam już nieco więcej w recenzji batona Booster ⇐ tam Was odsyłam. Muszę tylko uzupełnić ten opis o jeszcze jedną informację – benzoesan sodu przy połączeniu z witaminą C tworzy benzen, czyli substancję toksyczną o działaniu rakotwórczym. Lepiej więc unikać. Choć trudno to zrobić, skoro ten konserwant jest prawie wszędzie.
• sukraloza (słodzidło) – nieszkodliwa przy umiarkowanym spożyciu. Ja wiem, że wiele osób wciąż strasznie boi się tych wszystkich słodzików, ale jeśli poświęcicie trochę czasu na rzetelne przeczytanie badań naukowych na ich temat, sami dojdziecie do wniosku, że to lepsza opcja od zwykłego cukru. Choć oczywiście z niczym nie należy przesadzać.
• aromaty – nie wiadomo jakie. Nie wiadomo czy szkodliwe.
Jeść czy nie jeść?
Podsumowując – skład ani dobry, ani szczególnie zły. Jest parę bardziej niefajnych substancji (benzoesan sodu i dwutlenek tytanu), ale jednak dawkowanie działa tutaj na korzyść. Przeważnie już minimalny dodatek takiego sosu w zupełności wystarcza do osłodzenia owsianki/wafli/omletów etc. Jedna łyżka czy łyżeczka nie dostarczy zatem specjalnie dużych dawek występujących w produkcie substancji, więc produkt spokojnie można okazjonalnie włączać do diety i nic się wtedy nie stanie. Gorzej, gdy ktoś zaczyna uzależniać się od podobnych specyfików. A i takie jednostki znam. Na Instagramie często widuję, jak niektórzy dosłownie do każdej potrawy walą właśnie takie sosy i inne podobne produkty, bo w końcu skoro bez kalorii, to można jeść bez ograniczeń. No nie do końca. Ja takiego zachowania nie pochwalam i nie polecam. Trochę to smutne, że sylwetka i satysfakcja z jedzenia stały się ważniejsze od zdrowia.
Smak
Noooo… Więc tak. Owsianka ze zdjęcia byłaby pyszna, gdyby nie ten sos… A tak to jest to dupy.
W sumie w tym momencie mogłabym zakończyć opisywanie smaku, ale aż taka to nie będę, chociaż nawet nie chce mi się tego komentować. Podobne dziwactwo jak sos Warszawskiego Koksa. Konsystencja jest może ciut lepsza niż w tamtym przypadku, ale dalej to taka trochę mocniej zagęszczona woda, która na dodatek wydaje się nieprzyjemnie lepka i klejąca. Konsystencja jest więc bez sensu. A smak jeszcze bardziej bez sensu. Wali chemią. Wali chemicznym toffi. Jest rozwodniony i strasznie mdlący. W tej chwili trochę się poświęcam, testując sos prosto z łyżki i niestety, ale już przy drugiej robi mi się niedobrze. Mam wrażenie, że gdybym wymieszała wodę z aspartamem, żelatyną i minimalną ilością karmelu to wyszłoby mi coś podobnego. Musiałabym tylko znaleźć jeszcze coś, co daje ten obrzydliwo-chemiczny posmak. Wtedy byłoby „perfecto”.
Sos otrzymał ode mnie więcej szans, bo próbowałam go dodawać dosłownie do wszystkiego – za każdym razem wypadał tak samo słabo. Nic mi z nim nie smakowało. Byłam tylko wku*wiona (przepraszam, musiałam), że marnuję moje owsianki, omlety i jogurty na coś takiego, bo jakoś tam zjadałam wszystko do końca, ale przyjemne to nie było i każdy z tych deserów znacznie lepiej smakowałby zupełnie sam. Czy ktoś tylko mógłby mi wytłumaczyć, jak to jest, że te sosy są tak pozytywnie oceniane? Na Instagramie każdy fitnessowiec je kocha i nie wyobraża sobie bez nich redukcji. Na stronie SFD ich seria ma ocenę 4,82/5, a w komentarzach wszyscy się zachwycają, jakie to przepyszne, naturalne w smaku (“no nie czuć chemii!”), wręcz przypominające znane słodycze, a nieraz lepsze od oryginałów (!). No w ogóle tak rewelacyjne, że nie da się tego opisać. Naprawdę tego nie rozumiem… Jeśli ktoś wie, o co chodzi, chętnie się dowiem.
MOJA OCENA:
Daję jeden dla podkreślenia bezsensowności istnienia takich produktów.AllNutrition Creamy Toffee zdecydowanie do nich należy. Co mi po braku kalorii, skoro wolę go nie jeść niż jeść i oddam go komuś (jeśli ktoś będzie go chciał) przy najbliższej możliwej okazji? Oczywiście jest to tylko i wyłącznie moja opinia. Wy możecie się z nią nie zgadzać – logiczne, ale czasem warto o tym przypomnieć 🙂






One Comment
tomal
Też miałem. Z początku był ohydny, a potem jako polewę go posoliłem i zaczął naprawdę zajebiście smakować